Lekcja solidarności

Choć oczekiwałbym od Nagy bardziej wielowymiarowej wizji świata przedstawionego, w jej nieco upraszczającym podejściu łączącym poważny dramat z odpowiednią dawką humoru tkwi metoda. W końcu "Call
Lekcja solidarności
Film "Call Jane" zainspirowała prawdziwa historia tzw. Kolektywu Jane, czyli grupy kobiet organizującej nielegalne zabiegi aborcyjne w Chicago między 1969 a 1973 rokiem. Jej działania były odpowiedzią na bezwzględny zakaz usuwania ciąży, który obowiązywał w większości amerykańskich stanów. Aktywistki pomogły tysiącom rodaczek, stając się symbolem solidarności, niezależności oraz walki z niesprawiedliwym systemem. Losy organizacji prędzej czy później musiały więc zainteresować twórców zza oceanu. Padło na Phyllis Nagy, którą znamy przede wszystkim jako scenarzystkę obsypanej nagrodami "Carol". "Call Jane" z pewnością umocni jej reżyserską pozycję, bo artystka zgrabnie łączy przystępną, hollywoodzką narrację z kinem zaangażowanym społecznie. 

Główna bohaterka filmu, Joy (Elizabeth Banks), wiedzie szczęśliwe i poukładane życie. Razem z kochającym mężem Willem (Chris Messina) i nastoletnią córką Charlotte (Grace Edwards) mieszka w pięknym domu na przedmieściach. Wychowana w konserwatywnej, chrześcijańskiej tradycji kobieta wzorcowo wypełnia role żony, matki i gospodyni. Nie kwestionuje swej pozycji społecznej, jej świat wydaje się z resztą odseparowany od wielkich przemian obyczajowych i politycznych, jakie dokonują się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 60. Przełom w historii Joy następuje wtedy, gdy zachodzi w ciąże, a diagnoza lekarska daje jej minimalne szanse na przeżycie porodu. Rada szpitala odrzuca możliwość aborcji, więc Joy wybiera nielegalny zabieg zaaranżowany przez Kolektyw Jane i nie informuje o tym rodziny. Niedługo potem Virginia (Sigourney Weaver), liderka grupy, przekona bohaterkę, by zaczęły współpracować i otworzy przed nią zupełnie nowe perspektywy.

"Call Jane", ustawiając na pierwszym planie postać Joy, staje się opowieścią o emancypacji. Śledzimy bowiem z rosnącym zainteresowaniem, jak oddana domowym obowiązkom, uzależniona finansowo od partnera kobieta zyskuje sprawczość i odkrywa swój niewykorzystany potencjał. Zaczyna się od niezgody, by systemowe regulacje odebrały jej możliwość decydowania o własnym ciele. Ten krok ciągnie za sobą następny: bohaterka przyłącza się do Kolektywu Jane, mimo wątpliwości moralnych  i światopoglądowych różnic, które dzielą ją z członkiniami organizacji. Joy szybko orientuje się, ile energii i motywacji daje jej przebywanie w kręgu aktywistek walczących w słusznej sprawie, idących pod prąd, buntujących się przeciwko zasadom patriarchalnego społeczeństwa. Dostrzega, że dotychczas brakowało w jej monotonnym życiu poczucia misji oraz impulsu do wyjścia poza sferę rodzinną i strefę komfortu. Nawet gdy pozwala sobie na niewinne przekroczenie, paląc marihuanę z jedną spośród nowych koleżanek, czuje wielką satysfakcję, bo nigdy wcześniej nie zdobyła się na coś podobnego. Jej niesłabnący entuzjazm i zaangażowanie sprawiają, że z czasem wyrasta na jedną z ważniejszych osób w Kolektywie Jane. W prowizorycznym gabinecie, gdzie opłacany przez organizację doktor Dean przeprowadza nielegalne zabiegi, Joy wchodzi w rolę kogoś na kształt terapeutki. Wspiera rozedrgane psychicznie pacjentki i uświadamia sobie, ile dobra może osiągnąć pozornie prostymi gestami i słowami. Nie chcąc zdradzać za dużo, napiszę jeszcze, że z inicjatywy protagonistki dojdzie do rozszerzenia działalności grupy, a ona sama będzie musiała rozwiązać konflikt związany z prowadzeniem podwójnego życia. Ukrywanie przed mężem i córką prawdziwych przyczyn jej częstej nieobecności w domu nie może przecież trwać wiecznie. Stanięcie w prawdzie wobec bliskich okaże się najcięższą próbą charakteru dla nowej, odważniejszej wersji Joy. I da odpowiedź na pytanie, czy przemiana podporządkowanej tradycyjnemu myśleniu gospodyni w pewną siebie aktywistkę ostatecznie się dokonała.

Narracja o metamorfozie jednostki swobodnie przeplata się w "Call Jane" z refleksją nad znaczeniem kobiecej wspólnoty. Kolektyw Jane to przecież coś więcej niż zbiór osób dążących do realizacji konkretnego celu. Grupa daje członkiniom poczucie przynależności, wyostrza ich społeczną wrażliwość oraz edukuje w zakresie seksualności. Przede wszystkim jednak stwarza przestrzeń do budowania silnych, przyjacielskich relacji, które bazują na partnerskim, nie hierarchicznym modelu. Zaufanie i bliskość rodzące się między bohaterkami powodują, że traktują one także zgłaszające się do nich kobiety jak siostry. Po zabiegu zapraszają każdą pacjentkę na spaghetti i dbają, by odpowiednio długo wypoczywała. Ponadto, Kolektyw Jane szuka sposobów na zorganizowanie darmowych aborcji z myślą o uboższych czy marginalizowanych społecznie obywatelkach. Film nie ogranicza idei wspólnoty do samej organizacji, celnie wskazując, że kiedy jej uprzywilejowane, dobrze sytuowane członkinie takie jak Joy wspierają kobiety z innych środowisk, przełamują dzielące społeczeństwo bariery klasowe, ekonomiczne, a także rasowe. Bohaterki udzielają więc współczesnemu widzowi lekcji prawdziwej solidarności, ślepej na materialny interes i wolnej od wszelkich uprzedzeń. 

Jak widać, za reżyserką stoją szlachetne intencje i kieruje nią prawdziwie feministyczny zapał. Nagy nie ustrzegła się niestety kilku poważnych błędów. Razi zwłaszcza jednowymiarowość postaci męskich, które są rysowane zbyt grubą kreską lub niebezpiecznie przypominają karykatury. Świetnie ilustruje to scena rozmowy Joy z radą szpitala – ubrani w garnitury, groźnie wyglądający lekarze bardziej przypominają pozbawionych emocji gangsterów niż pracowników służby zdrowia. W filmie brakuje też wyraźnego antagonisty, przez co fabularne konflikty z czasem tracą na ostrości. Sprostanie wszystkim wyzwaniom przychodzi bohaterkom nadzwyczaj łatwo, a system, któremu się sprzeciwiają, nie znajduje na ekranie wiarygodnej i sugestywnej reprezentacji. Autorka nie dba też o bardziej szczegółowe nakreślenie tła epoki i uruchomienie większej liczby kontekstów społeczno-politycznych. Efektem tej strategii jest przesadnie optymistyczny, pokrzepiający finał, który zamienia amerykańską rzeczywistość lat 70., wciąż pełną praktyk uprzedmiotawiających kobiety, w czystą idyllę. Choć oczekiwałbym od Nagy bardziej wielowymiarowej wizji świata przedstawionego, w jej nieco upraszczającym podejściu łączącym poważny dramat z odpowiednią dawką humoru tkwi metoda. W końcu "Call Jane", firmowany nazwiskami gwiazd i napędzany hollywoodzką energią, trafi do każdego typu widza i w czytelnej formie przedstawi ważki społecznie problem wszędzie tam, gdzie prawo kobiet do aborcji wciąż nie jest respektowane. Taka perspektywa każe odłożyć krytyczne ostrze na bok i liczyć, że film naprawdę spełni swoją misję. Oby trafił także do Polski.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones